poniedziałek, 2 kwietnia 2012

17. "Jak się masz doktorku?"


~Harry~
Leżę na łóżku i mam ochotę zasnąć i nigdy się nie budzić. Czasami nachodziły mnie momenty, kiedy popadałem w beznadzieję i wszystko przestawało mieć dla mnie jakikolwiek sens, świat stawał się szary i nieciekawy. Teraz właśnie przyszła jedna z takich chwil. Chcę być zwykłym nastolatkiem, który przeżywa zawody miłosne, dla którego pała w szkole to koniec świata, którym ludzie nie interesują się tylko dlatego, że jest gwiazdą.

Niestety taki los nie jest mi dany. Otrzymałem szansę na spełnienie marzeń, z której skorzystałem, ale za którą muszę płacić. Robię to o czym od zawsze marzyłem, zajmuję się na poważnie muzyką, ale niesie to ze sobą konsekwencje w postaci czarnych stron sławy. Oczywiście kocham moje fanki, ale czasami są one niezwykle męczące i irytujące; bardzo często przeginają z tym swoim uwielbieniem. Jestem zwyczajnym chłopakiem, któremu w życiu się poszczęściło, ale czasami marzę o tym żeby cofnąć czas i zmienić bieg wydarzeń. Ostatnio dość często do moich myśli zakrada się pytanie jakby to było, gdybym nie zgłosił się do X Factor. Zastanawiam się nad tym, ale nie żałuję. Dzięki programowi poznałem czwórkę najlepszych osób, jakie kiedykolwiek spotkałem; zyskałem prawdziwych przyjaciół.
Z moich rozmyślań wyrwało mnie ciche pukanie do drzwi. To pewnie Louis, który ma zamiar znowu mnie pocieszyć. Ale ja naprawdę nie potrzebuję pocieszenia tylko zrozumienia. Chłopacy niby są w tej samej sytuacji, ale oni tak tego nie przeżywają. Tylko Niall zawsze mnie pod tym względem rozumiał, ale teraz ma Victorię i zapewne zmienił trochę sposób myślenia. Wreszcie znalazł kogoś kto nie interesuje się nim tylko ze względu na kasę i kto go kocha. Przynajmniej miałem nadzieję, że tak jest, bo nasz żarłok zasłużył na kogoś odpowiedniego i… prawdziwego; kogoś, kto niczego nie udaje.

- Mogę? –  usłyszałem i gdy podniosłem głowę ujrzałem w drzwiach głowę Vick. O wilku mowa.
- Jeśli musisz – powiedziałem przytłumionym głosem, wciskając twarz z powrotem w materac. Nie miałam ochoty teraz z nikim gadać, a już szczególnie nie z nią. Niby o czym miałem z nią rozmawiać? Ona nie zdaje sobie z tego wszystkiego sprawy, dla niej jest to niczym czarna magia. Jest zwykłą nastolatką, która związała się z gwiazdą, i która jeszcze nie odczuła presji fanów i paparazzi. Jeszcze, bo kiedy wyjdzie na jaw, że jest dziewczyną Nialla, to nie będzie miała łatwego życia. Fanki będą chciały ją zniszczyć.
- No weź, nie bądź taki, daj sobie pomóc – powiedziała błagalnie siadając na podłodze obok mnie.
- Ty masz mi niby pomóc? W czym? Nic nie rozumiesz – podniosłem głowę i wyszeptałem na tyle głośno aby mogła mnie usłyszeć.
- To pomóż mi zrozumieć. Jeśli mi nie powiesz o co chodzi, to nie będę miała nawet szansy na zrozumienie. Porozmawiaj ze mną – powiedział patrząc mi prosto w oczy.
- To Ciebie nie dotyczy – odburknąłem. – To, że jesteś z Niallem nie daję Ci prawa do wtrącania się w nasze sprawy – powiedziałem szorstko i zaraz pożałowałem swych słów, bo zobaczyłem łzy w oczach dziewczyny, która zerwała się na równe nogi.
- Jak możesz?! Próbuję tylko pomóc! Nie rozumiesz, że niektórym na Tobie zależy? Dlaczego odtrącasz swoich przyjaciół? Rozumiem, że mnie nie lubisz i mi nie ufasz, ale to nie znaczy, że tak po prostu możesz mnie ranić! Ja też mam uczucia, wiesz? A reszta zespołu? Jakim prawem sprawiasz ból Lou? Jesteś tak wielkim egoistą, że nie obchodzi Cię co czują inni?!- wyrzuciła z siebie, a z jej oczu popłynął potok łez. Widać było, że to co powiedziałem było dla niej krzywdzące. Naprawdę nie zdawałem sobie sprawy z tego, że jej na nas zależy. Szczerze? Rozważałem nawet różne opcje tego co mogło by się stać gdyby się okazało, że zadaje się z nami jedynie dla sławy i kasy; że to co robi i mówi nie jest częścią jakiegoś wielkiego teatralnego spektaklu, o którym nie mamy pojęcia, a w którym nieświadomie bierzemy udział. Muszę przyznać, że jeśli grała, to powinna dostać Oscara. Ale jakoś te moje przypuszczenia nagle wydały mi się głupie. Ona jest taka… naturalna, delikatna…bezbronna. A ja właśnie ją zraniłem.
- Ja.. przepraszam. Naprawdę nie zdawałem sobie sprawy, że Ty… Przepraszam – powiedziałem zrywając się z łóżka i przytulając szlochającą Torie do klatki piersiowej. Nie odepchnęła mnie, wręcz przeciwnie, wtuliła się we mnie,  a ja poprowadziłem ją do łóżka, na którym usiedliśmy. Nadal ją obejmowałem, a ona powoli się uspokajała. Tylko jej słone łzy nadal moczyły mi koszulkę. Zrobiło mi się głupio przez moje zachowanie. Dziewczyna próbowała mi jedynie pomóc, a ja od razu na nią naskoczyłem, jakby co najmniej chciała zrobić mi krzywdę. Ja… sam nie wiem czemu się tak zachowałem. Ona była godna zaufania. Niall wybrał ją z tysiąca innych, a to już coś znaczy. A tak poza tym, widziałem spojrzenia innych członków zespołu, które wędrowały w jej kierunku, kiedy myśleli, ze nikt tego nie widzi. Była w nich pewna tęsknota, coś na kształt żalu, że oni nie mogą jej mieć. Dlaczego wszyscy poznali się na niej wcześniej niż ja? Czemu ostatni zauważyłem, że jest niezwykła i niczego nie udaje?
- Ja naprawdę nie powinnam tak na Ciebie naskoczyć- zaczęła się tłumaczyć, gdy już całkowicie doszła do siebie. – Po prostu nie mogę patrzeć jak moi przyjaciele ranią się nawzajem. Mniejsza o mnie, ja sobie jakoś dam radę, ale naprawdę nie musiałeś wyżywać się na Louisie. On chciał tylko pomóc.
- Ej, spokojnie, należało mi się; powiedziałaś prawdę. To ja powinienem Cię przeprosić, nie Ty mnie. Nie powinienem się tak zachowywać, tylko… czasami mam gorsze chwile, muszę pobyć chwilę sam. To i tak nie usprawiedliwia mojego zachowania, ale może pomoże Ci trochę zrozumieć, bo ja...  czasami nie mam już siły. Jestem za słaby, nie potrafię sobie z tym wszystkim poradzić. To mnie przerasta– powiedziałem cicho, sam nie wiedząc dlaczego mówię to właśnie jej.
- Harry, spójrz na mnie- nakazała poważnym tonem, a ja podniosłem wzrok. – Wcale nie jesteś słaby. Myślę, że po prostu byłeś silny zbyt długo i niepotrzebnie próbujesz poradzić sobie ze wszystkim sam. Bo nie jesteś sam. Masz cały zespół, a teraz jeszcze mnie. Wystarczy, że się przed nami otworzysz, że pozwolisz sobie pomóc. Nie musisz mnie odtrącać, a tym bardziej nie powinieneś odcinać się od chłopaków, bo boli ich twoje podejście, twój brak zaufania. Jeśli zaraz powiesz, że nie chcesz ze mną rozmawiać, to zrozumiem to i zostawię Cię w spokoju, ale opowiedz o tym co Cię gryzie chociaż Lou. Marchewkowy naprawdę się martwi i szaleje z niepokoju. Dosłownie. Wepchnął mnie tu niemalże siłą, mówiąc, że jestem jedyną osobą, której stąd nie wyrzucisz. I wygląda na to, że miał rację. Tylko, że jeśli się przede mną nie otworzysz, to nie dam rady Ci w żaden sposób pomóc.
Jej słowa poruszyły we mnie jakąś strunę, o której istnieniu wcześniej nie zdawałem sobie sprawy. Jej bezinteresowność podziałała na mnie jak kubeł zimnej wody. Jej wypowiedź uświadomiła mi, że już najwyższy czas, aby przestać tłumić w sobie emocje i otworzyć się na drugiego człowieka. Nie tylko na Vick, ale również na resztę zespołu, na ludzi, którym na mnie zależy, a których ranię swoim brakiem zaufania.
- Dziękuję Ci – powiedziałem patrząc w jej niebiesko-zielone tęczówki. – Ja… nie zdawałem sobie z tego wszystkiego sprawy. Gdyby nie Ty…. Cieszę się, że Cię mamy – wypowiadając te słowa zdałem sobie sprawę, że mówię szczerą prawdę. Byłem rad, że Niall odnalazł Torie, że sprawił, iż stała się naszą przyjaciółką. Victoria jest niezwykła i zdecydowanie nam potrzebna. Ta dziewczyna ma w sobie coś, dzięki czemu postanowiłem jej zaufać. Jest taka… oddana swoim przyjaciołom, chyba tak mogę ją określić. I jakimś szczęśliwym dla nas zrządzeniem losu to my, One Direction, staliśmy się jej przyjaciółmi.
  Dziewczyna nic nie odpowiedziała, po prostu mnie przytuliła i słuchała moich zwierzeń. Jej obecność była lepsza nić tysiąc słów. Jak to ktoś kiedyś powiedział przytulenie jest najskuteczniejszym balsamem emocjonalnym. Kiedyś w to nie wierzyłem, teraz już wiem, że ktokolwiek to był, miał rację.

~Louis~

Podenerwowany chodziłem w tę i z powrotem pod drzwiami Loczka. Czemu to tak długo trwa? Udało jej się? A może nie chce z nią gadać? Z jednej strony to dobrze, że jeszcze nie wykopał jej za drzwi, a z drugiej wcale nie. Nie powinienem jej tam zostawiać samej. Harry w złym humorze może absolutnie wszystko, nie przejmuje się tym, że może sprawić komuś ból; ma wszystko w głębokim poważaniu. Co będzie jeśli powie coś co ją zrani? Jeśli już nie będzie chciała do nas wrócić? I to wszystko stałoby się z mojej winy. Niall chybaby mnie zabił, zresztą nie tylko on; cały zespół ją polubił. Uh. I co ja mam teraz zrobić? Wejść tam? A może poczekać? Nie należę do ludzi cierpliwych więc czekanie raczej odpada. Nagle moje chaotyczne rozważania przerwało uderzenie drzwi, które znikąd pojawiły się w moim polu widzenia. Nastała ciemność.
***
Otworzyłem oczy. Leżałem na podłodze, a nad sobą widziałem głowy Torie i Harry’ego. Czemu tak bardzo boli mnie głowa? I czemu moi przyjaciele wirują? O co tu chodzi?
- Louis, wszystko w porządku? – dotarł do mnie dziwnie przytłumiony głos dziewczyny. Czułem się jakbym był pod wodą, a jej głos docierał gdzieś znad tafli jeziora, albo czegoś w tym rodzaju. Chciałem jej odpowiedzieć, że nic mi nie jest, ale mówienie jakoś nie bardzo mi wychodziło. Spróbowałem jeszcze raz, ale z moich ust wydobył się jedynie jęk i znów pochłonęła mnie nicość.
***
Pierwszą rzeczą, która dotarła do mnie po przebudzeniu było dziwne bzyczenie. Chcąc zlokalizować źródło niecodziennego dźwięku otworzyłem oczy, aby zaraz je zamknąć oślepiony przez neonowe światło szpitalnych żarówek. Zaraz, zaraz. Szpitalnych? Wciągnąłem powietrze przez nos. Tak, chyba jestem w szpitalu, bo śmierdzi tutaj środkami odkażającymi. Znowu uchyliłem powieki i rozejrzałem się wokół. Leżałem na twardym, szpitalnym łóżku, a na krzesłach ustawionych na około mojego legowiska usadowili się moi przyjaciele. Co ja tutaj robię?
Zespół pogrążony był w cichej rozmowie, tylko Vicky, którą obejmował Niall, siedziała w ciszy po prostu na mnie patrząc. Jej krzesło stało po prawej stronie łóżka, bardzo blisko mojej głowy, a więc widziałem ją z bliska. Miała ściągnięte rysy, zmartwiony wyraz twarzy, a na policzkach zaschnięte łzy. Płakała?
Gdy zauważyła, że odzyskałem przytomność chwyciła mnie za rękę.
- Jak się czujesz? – zapytała cicho.
- Jakbym z całej siły walnął głową w mur. Co się stało?
- Przepraszam – powiedziała z poczuciem winy. – Ja naprawdę nie chciałam uderzyć Cię drzwiami. Po prostu wychodziłam z pokoju Loczka, a tym tam stałeś i… i dostałeś – szybko wyrzucała z siebie słowa, a w jej oczach zalśniły łzy.
- Ej, nic się nie stało. To nie twoja wina. Proszę, nie płacz – powiedziałem mocno ściskając jej rękę i próbując dodać jej tym gestem otuchy. Nie odezwała się. Po prostu patrzyliśmy na siebie we względnej ciszy, bo chłopacy, którzy nie zauważyli, że się ocknąłem, nadal o czymś zawzięcie dyskutowali. Nagle Victoria mi się rozmazała. Poczułem ból przezywający moją czaszkę, wszystko ponownie zaczęło wirować. Znów zemdlałem.
***
Ocknąłem się. Znowu usłyszałem specyficzne bzyczenie żarówek i poczułem sterylny zapach szpitala. Ostrożnie otworzyłem oczy, nie chciałem, żeby światło znowu mnie oślepiło.
- Witam panie Tomlinson – powiedział jakiś facet stojący obok mojego łóżka. Chyba było moim lekarzem, bo miał na sobie biały fartuch, z którego kieszeni wystawała jakaś strzykawka i inne medyczne narzędzia tortur. Poczułem na placach ciarki. Niczego na świecie nie bałem się bardziej niż lekarzy. I strzykawek. No, może jeszcze krwi.
- Niech pan trzyma tą strzykawkę daleko ode mnie! – pisnąłem. – Nie będę musiał mieć żadnych zastrzyków prawda?
- Nic poza wenflonem, proszę pana – powiedział spokojnie łysiejący facecik. Na jego słowa odruchowo spojrzałem na nadgarstek i to co tam ujrzałem zmroziło mi krew w żyłach.
- Wyjmijcie ze mnie to narzędzie tortur! – krzyknąłem do moich przyjaciół, którzy akurat wrócili skądś do mojej sali. W odpowiedzi tylko zaczęli się śmiać. Wyglądali na strasznie zmęczonych. – Która jest godzina?
- Dochodzi druga - wymamrotał Niall przecierając oczy. Wszyscy otoczyli moje łóżko. Czułem się jak jakiś nowo odkryty okaz zwierzęcia w zoo.
- Ekhem – odkrząknął lekarz próbując zwrócić na siebie naszą uwagę. – Ma pan wstrząśnienie mózgu, musi pan zostać na obserwacji przynajmniej do jutra. Zemdlał pan kilkakrotnie, ale prześwietlenie nie wykazało niczego poważnego. Żadnego jedzenia przez dobę, może pan jedynie pić wodę. Acha, i jeszcze jedno: dla pana dobra lepiej by było, gdyby nie spożywał pan alkoholu przez najbliższe dwa tygodnie. Ostrożności nigdy za wiele – powiedział na odchodnym, a chłopacy zaczęli się ze mnie nabijać. Dwa tygodnie bez alkoholu?! No ładnie. A w przyszłym tygodniu są urodziny Harry’ego…

~Victoria~

Leżę na łóżku Nialla przytulona do mojego chłopaka. Jakąś godzinę temu opuściliśmy szpital zostawiając Lou samego, aby się przespał. Zresztą my też byliśmy już strasznie zmęczeni, szczególnie ja. Wykończyło mnie psychicznie zamartwianie się o Louisa i wyrzuty sumienia, bo to w końcu przez mnie wylądował w szpitalu.
- Kochanie, nie martw się. Nic wielkiego się nie stało –powiedział Niall całując mnie w głowę. Blondyn idealnie mnie rozumiał i przypuszczam, że z czasem jeszcze lepiej będzie odczytywał moje reakcje. No, ale cóż, łatwo mu mówić, to nie przez niego kumpel ma wstrząs mózgu.
- Nic się nie stało? Marchewkowy leży na obserwacji w szpitalu i Ty mi mówisz, że nic wielkiego się nie stało? A najgorsze w tym wszystkim jest to, że to wszystko przez mnie! – wyrzuciłam z siebie trochę histerycznie. Ja naprawdę nie mam już siły. Za dużo się dzisiaj wydarzyło. Dobrze, że przynajmniej mogę nocować do chłopaków. Nie wiem co bym zrobiła bez Nialla. Przy nim miałam chociaż nikłą nadzieję, że uda mi się po tym wszystkim odpocząć.
- Już jest dobrze, uspokój się. Nikt Cię o nic nie obwiania, to był tylko wypadek – powiedział mój chłopak mocno mnie przytulając.
- I.. nie jesteście na mnie źli? – zapytałam niepewnie. Naprawdę bałam się, że się na mnie gniewają.
- No coś Ty, każdemu to się mogło przytrafić. Zresztą to tylko wstrząśnienie mózgu. Zawsze mogło być gorzej. I wierz mi, bywało gorzej.
- Wolę sobie nie wyobrażać – uśmiechnęłam się lekko.
- Dobra, a teraz idź już spać. Powinnaś odpocząć. Jutro też jest dzień – powiedział i zaczął nucić mi jakąś kołysankę, której nie znałam, ale która natychmiast sprawiła, że moje oczy się zamknęły. Zasnęłam.

~Louis~

Siedziałem n łóżku i jadłem marchewki, które na moją prośbę przyniosła mi pielęgniarka, gdy nagle do pokoju sprężystym krokiem wszedł mój lekarz.
- Jak się masz doktorku? – zapytałem nadal pogryzając marchewki.
- Dzień dobry, nienajgorzej, dziękuję. Ale widzę, że Ty już chyba jesteś gotów na powrót do domu, czyż nie? – uśmiechnął się mężczyzna w odpowiedzi. Może Ci lekarze wcale nie są tacy straszni jak zawsze myślałem? Ten był całkiem miły.
- Jak najbardziej. Kiedy dostanę wypis? – zapytałem rozpromieniony. Miałem już dość sterylnego zapachu szpitalu i tego ciągłego bzyczenia żarówek. A poza tym chciałem wreszcie pozbyć się wenflonu z mojej dłoni.
- Za kilka godzin. Najpierw musimy wykonać badanie kontrolne i sprawdzić czy wszystko już jest tak jak być powinno. Swoją drogą, te drzwi, wczoraj, bardzo mocno Cię znokautowały.
- Być może. Za wiele z tamtego wydarzenia nie pamiętam, bo zemdlałem.  Przypuszczam, że już wiem jak czują się ludzie na haju. Wszystko wirowało i się rozmazywało. Brakowało tylko kolorowych światełek albo gwiazdek i byłoby jak w kreskówkach – powiedziałem nadal przeżuwając mój pomarańczowy przysmak. 

********************************************************
 Wróciłam! Mam internet! Cieszycie się? :D
Kolejny długi rozdzialik na rozluźnienie, coś ostatnio nie wychodzi mi pisanie na poważnie. Bywa.
Jako że są dzisiaj moje urodziny to postanowiłam zacząć publikować moje nowe opowiadanie, o tak, dla sprawdzenia się. Wstawię Wam za jakieś pół godzinki link, bo właśnie zakładam bloga. Na razie będzie kilka(dziesiąt xd) słów ode mnie, ale postaram się wstawić dzisiaj również prolog.
+ To, że zakładam nowego bloga nic nie zmienia, nawet będę opowiadał tę historię :D Tutaj posty będą się pojawiały tak raz, dwa razy w tygodniu (jak zawsze), a tam rzadziej, więc luzik :)
++ Mam teraz ponad dwa tygodnie wolnego, jako że skończył mi się term, a więc rozdziały być może będą pojawiały się szybciej, może nawet codziennie (ale będą krótsze- jak zawsze). Zależy to od tego jak będziecie komentować! 
--> Zaczynam właśnie nadrabiać zaległości u Was :D
Pozdrawiam! xoxox

7 komentarze:

foreveryoung pisze...

Super .
Muszę Cię powiadomić, że usunęłam tamten blog.
Niestety...
Ale założyłam nowy .

O to on. ♥
http://1d-fakelove.blogspot.com/

ℓιℓα pisze...

Super naprawdę ^^ Czekam na następny! <3
zapraszam do mnie: http://you-can-count-on-me-lila.blogspot.com/

szczęściara pisze...

ojoj kocham twoje rozdziały !!!
biedny ,,Marchewkowy'':p dostał drzwiami ,hehe
czekam na nexta i zapraszam do siebie ^^

Anonimowy pisze...

No jesteś ;D Rozdział fajny ;) Asia xx

Van pisze...

Oj, świetnie, że jesteś :) !!!
Biedny Louis, musiał porządnie dostać tymi drzwiami i fajnie, że do Harrego coś doszło - znaczy taką mam nadzieje :)

Czekam na kolejny !!

van-ill-op.blogspot.com / zapraszam ! :}

Nika pisze...

Jejku super ^.^
Uwielbiam czytać, to co piszesz naprawdę fajnie :P
hahah nie wiem czemu ale rozbawiła mnie ta akcja z drzwiami, biedny Lou ale to było śmieszne jak to sobie wyobraziłam :) Kocham ta miłość Louis do marchewek w twoim opowiadaniu, fajnie to opisujesz :D
Czekam na następny rozdział :)
Pozdrawiam
Nika :*:*:*

Vick pisze...

Szczerze? Zastanawiam się nad skonczeniem tego bloga. Ilość komentarzy mnie dobija, w końcu jest 29 obserwatorów! No hello widze po liczbie wyswietlen, ze czytają ale komentować się nie chce ;c Więc tak rozwazam zakończenie...Ale dzięki za opinie, miło mi.

Prześlij komentarz

About Me

Moje zdjęcie
Vick
Kocham pisać. Pisząc, czuję się w jakiś sposób spełniona. Takie same odczucia towarzyszą mi gdy rysuję. Ogólnie to jestem realistką, jedynie tworząc potrafię oderwać się od szarej rzeczywistości. Zawsze twardo trzymam się swoich poglądów, nie lubię podporządkowywać się innym. Jestem trochę zwariowana, ale to chyba normalne u nastolatek. Gdy coś sobie postanowię nieustępliwe dążę do wyznaczonego celu, zamieniam cię w perfekcjonistkę. Moje motto: "życie nie nie polega na szukaniu, tylko na kreowaniu samego siebie". We wszystkim co robię trzymam się tej zasady, bo nikt za mnie życia nie przeżyje, a tyko ja wiem co jest dla mnie najlepsze.
Wyświetl mój pełny profil

Czytam i polecam!

Obsługiwane przez usługę Blogger.